Wings For Life to ogólnoświatowy charytatywny bieg, w którym meta goni zawodników. Całość opłaty startowej za udział oraz wszystkie zebrane w czasie biegu pieniądze zostają przekazane na rzecz fundacji Wings for Life, która szuka metod leczenia urazów rdzenia kręgowego. 05/05/2019 r wystartowała 6 edycja tej globalnej imprezy biegowej. W Polsce głównym gospodarzem biegu był Poznań. Samochód pościgowy, który rusza 30 minut po starcie biegu prowadził Adam Małysz. Metą biegu jest moment, w którym samochód wyprzedzi zawodnika. Nie mogłam wziąć udziału w biegu w Poznaniu, ale dzięki aplikacji APP RUN WARSAW mogłam dołożyć swoją skromną cegiełkę na ten szczytny cel i pobiec dla tych, którzy nie mogą. W przypadku „zorganizowanego” biegu z aplikacją ścigałam się z wirtualnym samochodem pościgowym. Bieg miał wyznaczone miejsce, w którym należało biegać. W Warszawie była to Kępa Potocka. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc do biegania w Warszawie. Jedna pętla po całym parku to 5 km. Trasa pokryta nawierzchnią asfaltową i betonową wzdłuż kanału starorzecza Wisły. W czasie biegu trzeba było zwracać uwagę na innych uczestników parku, gdyż teren na czas biegu nie był zamknięty. Numer startowy przesłany został na e-maila. Niestety zapomniałam go wydrukować. Pomiar czasu rejestrowany był przez aplikację. W tym biegu najbardziej liczą się przebiegnięte kilometry, a nie sam czas. Bieg z aplikacją nie ma atmosfery, jaka panuje na zorganizowanym biegu masowym. Nie ma tej adrenaliny i emocje są zupełnie inne. Był to dla mnie trudny bieg z kilku względów. Po pierwsze nie nastawiłam się na tak długi dystans jaki wtedy przebiegłam. Zakładałam, że przebiegnę 12 km i na pewno samochód mnie przegoni po tym dystansie. Dlatego pierwsze 12 km biegłam dość mocno, ale potem się okazało, że samochód jest jeszcze daleko i biegłam dalej. Nie wiedziałam kiedy będzie meta, w związku z czym zupełnie nie poradziłam sobie z odpowiednim rozłożeniem sił. Ostatecznie przebiegłam 21,57 km z czasem (04:56:40). Czas nie jest dobry, ale powiem szczerze, że po przebiegnięciu 21 km samochód nadal mnie nie przegonił i ja się poddałam. Nie biegłam już tylko spacerowałam. Odpuściłam sobie końcówkę, ponieważ byłam już zniechęcona kręceniem tych pętelek, brakowało mi atmosfery, dopingu i ogólnie zmęczenie dało o sobie znać. Pobiegłam ten dystans z bolącym kolanem, które niestety od czasu do czasu przypomina o sobie i jest mocno uciążliwe i bardzo bolesne. Co tu dużo mówić do biegu na dystansie półmaratonu trzeba się jednak trochę przygotować, a ja pobiegłam bez przygotowania, ponieważ nie sądziłam, iż tyle wyjdzie. Do biegania długich dystansów trzeba mieć silną głowę, żeby w momencie ściany mimo wszystko biec dalej. Ja w tym biegu jej nie pokonałam. Mimo wszystko jestem zadowolona z samego biegu, tylko ta końcówka słaba. Każdy bieg czegoś uczy i trzeba wyciągnąć wnioski. Ten bieg zapamiętam jako jeden z moich najtrudniejszych biegów do tej pory. Bieg to jedna rzecz, druga to ogromny ból po biegu. Bolało mnie kolano, mięśnie, głowa, brzuch i żołądek. Dodatkowo czułam się jak jeden wielki sopel lodu. Większość biegaczy lubi chłodniejszą pogodę do biegania, ja nie bardzo. Może te wszystkie nieprzyjemne dolegliwości były związane z tym, że „chwile” przed biegiem wróciłam z Danii z mocnym przeziębieniem. Powinnam się porządnie wyleczyć, ale nie mam na to czasu ani chęci, dodatkowo olbrzymi stres i presja, które towarzyszą mi od początku tego roku sprawiają, że brakuje tej odporności jak kiedyś. Bieganie to jedno, ale ja poza bieganiem czuję się tak, jakbym biegała cały czas. Cały czas ścigam się z czasem. Ja nawet chodzić spokojnie nie potrafię. Od czasu do czasu mam takie popołudnia lub raczej wieczory, że ścina mnie z nóg i ręką ruszyć nie potrafię. Gdy normalnie śpię 5-6 godzin, tak wtedy 12 i więcej, nie mogę się dobudzić. Zawsze gdy mam taki spadek energetyczny obiecuję sobie, że koniec – nie dopuszczę już więcej do takiej sytuacji i potem znowu biegnę do kolejnego rozładowania baterii do zera. Co jakiś czas słyszę o ludziach w moim wieku lub młodszych, którzy umierają na zawał. Tak z dnia na dzień, był człowiek i go nie ma. To wszystko wynika z życia w ciągłym biegu. Nasz organizm nie ogarnia tego tempa. Do wszystkiego dochodzi natłok informacji, którymi jesteśmy bombardowani w ciągu dnia. Bardzo modny trend slow life (życie w zwolnionym tempie, z dala od codziennej bieganiny, życie na własnych zasadach, życie „tu i teraz”, życie bez pośpiechu, celebrowanie chwil, równowaga pomiędzy pracą a życiem prywatnym) staje się coraz bardziej popularny. Nie każdy może sobie na to pozwolić. Nie mniej jednak warto być asertywnym i dbać o swój psychiczny komfort. Ja wciąż tego nie potrafię.
Pozdrawiam 😉
Gosia
Zapomniałaś dodać o najważniejszym, że zajęłaś 3 miejsce w kategorii kobiet:)
Niestety organizatorzy się nie popisali.
😉