22/04/2018 – Orlen Warsaw Marathon – Bieg Oshee 10 km

Amatorsko biegam sobie już kilka lat, ale w masowym biegu ulicznym wzięłam udział pierwszy raz. Generalnie nigdy nie czułam potrzeby uczestniczenia w takich biegach masowych. Jednak postanowiłam zobaczyć czym się ludzie tak zachwycają, jaka jest atmosfera, co powoduje taką euforię …

Orlen Warsaw Marathon to jedna z najważniejszych imprez biegowych w Polsce. Wydarzenie zostało wyróżnione prestiżowym IAAF Silver Label, które nadaje Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych.

Zwykle biegam w przedziale 12 – 15 km, czasem jako dłuższe wybieganie 20 – 21 km. Nigdy nie sprawdzałam siebie na dystansie maratońskim tj.: 42,195 km. W związku z tym zapisałam się na 10 km w biegu Oshee. 10 km to nie jest mój ulubiony dystans, jednakże na razie nie czuję w głowie, nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym przebiec 42 km.

W piątek wieczorem odebrałam swój pakiet startowy, w którym był numer startowy z chipem, biała koszulka Asics, napój izotoniczny Oshee, Oshee Sport Musli Bar, torba depozytowa, biuletyn dla biegaczy, jakieś vouchery i medal na mecie 😉

Na stoisku Asics kupiłam drugą czarną koszulkę, którą spersonalizowałam, gdyż była taka możliwość.

Rytm OWM

Na Stadion Narodowy przyjechałam dość wcześnie, by uniknąć kłopotów z parkowaniem i niepotrzebnych, dodatkowych nerwów przed startem. Zupełnie nie wiedziałam jak to będzie, więc stresik miałam całkiem spory. W myślach psioczyłam na siebie, że w ogóle po co zapisałam się na ten bieg. Biegam sobie samotnie ulubionymi ścieżkami, a tu z tłumem obcych ludzi trzeba się jakoś odnaleźć i jeszcze czas kontrolować. Z jednej strony myślałam , że odpuszczam sobie ten czas, jestem tu po to, by zobaczyć jak to jest, a nie po to, by robić czas. Z drugiej strony chciałam ukończyć bieg z czasem przyzwoitym jak na mnie tj.: 48,30 min. W głowie jednak nie miałam wiary, że uda mi się to osiągnąć, mimo iż w czasie treningów robiłam lepsze czasy. Miałam wydrukowaną opaskę, która wyznaczała mi czasy na poszczególnych kilometrach, tak abym mogła osiągnąć zamierzony czas na mecie. Ostatecznie zapomniałam ją zabrać z samochodu. Dodatkowo martwiłam się o kolano, które kilka dni przed biegiem zaczęło boleć.

13 stopni to nie jest dla mnie ciepło.
Najbardziej lubię biegać przy temperaturze 25 stopni.

Start biegu 42,195 km i start biegu OSHEE 10 km – godzina 09:00

Moja strefa startowa była w tym przedziale czasowym.

Rozgrzewka musi być 😉

Tutaj byłam jeszcze zdenerwowana, ale gdy zaczęłam biec wszystko odeszło. Pierwsze 4 kilometry były bardzo monotonne. Ciasno – dużo biegaczy. Niektórzy niesportowo biegli czwórkami blokując innych biegaczy. Mnie jednak ładnie udawało się ich omijać, ale też droga była szeroka.

Było cicho, pamiętam tylko miarowy odgłos uderzenia butów o asfalt. W okolicach 5 kilometra pojawiło się już więcej ludzi, więcej kibiców. Nawet przeoczyłam fakt, że minęłam 5 km. Miałam czasomierz i na każdym kilometrze sprawdzałam jaki mam czas, a jednak oznaczenia 5 km nie zauważyłam. Trudniejszym momentem był podbieg w okolicach 7 km, o ile dobrze pamiętam. Dla mnie nie był specjalnym wyzwaniem, bo takie podbiegi mam na każdym treningu. Potem był 8 km i niektórzy się zatrzymywali na chwile by złapać oddech. 9 km to już prawie w domu. Pomyślałam, że muszę przyspieszyć i ostatnich metrów przed metą nie pamiętam dokładnie. Z daleka widziałam, że jest dużo kibiców i nie chciałam patrzeć na boki. Dobiegłam, kilka głębszych oddechów, medal na szyję i wielkie niccc. Nie czułam radości ani euforii. Nie chciało mi się pić mimo, że nie piłam w czasie biegu. Nie wiedziałam jaki mam czas, zapomniałam wyłączyć stoper.

Gdy już znalazłam Pawła i sprawdziliśmy razem wyniki okazało się, że mój czas to 47,24 min. Dopiero wtedy poczułam, że jednak przebiegłam 10 km w biegu masowym z przyzwoitym czasem. W klasyfikacji kobiet na ponad 880 startujących zajęłam 162 miejsce, zaś w klasyfikacji ogólnej na ponad 5600 zawodników miałam 1600 miejsce. Dopiero gdy wyobraziłam sobie te liczby zaczęło do mnie docierać, że fajnie bo dałam z siebie tego dnia wszystko, co mogłam. Dotarło do mnie, że startowałam w biegu z Joanną Jabłczyńską (jej przygotowania do biegu oglądałam na instagramie), Joanną Jędrzejczyk (nie wiedziałam nawet, że startuje – ale to przecież klasa światowa w sportach walki) i miałam lepszy czas. Zawsze ścigam się sama ze sobą, a tutaj ścigałam się z czymś nieokreślonym, co na końcu przybrało jakiś kształt. To była satysfakcja, że dałam radę, że walczyłam, że przegoniłam stracha …

                                                                 Gdzieś tutaj jestem jednak 😉

Tutaj to nie wiem …
czy bardziej cieszyłam się z biegu,
czy z tego,
że Pawła znalazłam 😉

Mam ten pierwszy medal i nie wiem na razie czy ostatni.

Bieganie daje mi ogromną radość i nie muszę zdobywać medali by to czuć. Najbardziej dumna jestem z siebie, gdy idę pobiegać, mimo iż głowa mówi – nie idź bo jesteś zmęczona, miałaś ciężki dzień … Jestem dumna, gdy udaje mi się regularnie trenować i wykręcić w nogach 100, 120 a nawet 160 km w miesiącu. Taka codzienność jest dobra, ale … ale rozwój wymaga wyjścia poza strefę komfortu.

Pozdrawiam 😉
Gosia

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bieganie

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!